-0.6 C
Warszawa
22 listopada, 2024, 00:19
MigranciwPolsce.pl
W Kazaniu Putinowi nie udało się ogłosić powstania wielkiego, antyzachodniego sojuszu. A jednak szcz...

W Kazaniu Putinowi nie udało się ogłosić powstania wielkiego, antyzachodniego sojuszu. A jednak szcz…


Jak donosi Biełsat:
W Kazaniu Putinowi nie udało się ogłosić powstania wielkiego, antyzachodniego sojuszu. A jednak szczyt BRICS pozwolił mu choć na chwilę poczuć się jak światowy przywódca, a nie izolowany satrapa ścigany za zbrodnie wojenne.

Gdyby w praktyce stosunków międzynarodowych i gospodarczych można było używać terminu „paradoks”, to byłby najlepszym określeniem na grupę BRICS. Jest tak pełna wewnętrznych sprzeczności, że aż dziwne, że istnieje. A jednak istnieje. I nawet potrafi robić wokół siebie dużo szumu, pokazując co jakiś czas, że ma plan na zbudowanie alternatywnego porządku światowego. Takie przesłanie idzie w świat głównie przy okazji szczytów.

Także i tym razem, w rosyjskim Kazaniu zebrał się szczyt BRICS. Zjechali się przywódcy (nie wszyscy, bo nie przyjechał np. prezydenta Brazylii Luiz Inácio Lula da Silva). Spośród zaproszonych nie-członków grupy, ale niewątpliwie jej sympatyzujących, nie było również prezydentów Serbii i Kuby. Jednak zjazd w Kazaniu był sukcesem rosyjskiej dyplomacji. Po ponad dwóch latach prowadzonej przeciw Ukrainie wojny i międzynarodowej izolacji Rosji oraz sankcji, kiedy za Putinem wydany jest nakaz zatrzymania Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze, przyjeżdżają do niego światowi przywódcy.

Kremlowska propaganda rzecz jasna „sprzedaje” szczyt Rosjanom, jako dowód międzynarodowego poparcia dla polityki Putina. Podobnie zresztą (i niestety, często bardzo szczerze) postrzegany jest zjazd w Kazaniu w wielu krajach tzw. globalnego południa. Jednak Kreml nie po to organizował szczyt, by dostarczyć Rosjanom kolejnej porcji propagandy pt. cały świat kocha Putina, jedynie Zachód błądzi. Chodziło o coś więcej. O rzeczywistą próbę budowania czegoś, co jest marzeniem i życiową misją nie tylko dla Putina, ale i całej generacji rosyjskiej elity.

A misją tą jest zemsta za lata 90., za zwycięstwo USA i Zachodu w zimnej wojnie poprzez zbudowanie silnej alternatywy dla świata liberalnej demokracji. Zarówno na poziomie ideologicznym (ogólna kontestacja demokracji i wolnorynkowej gospodarki oraz podstawowych zasad prawa międzynarodowego i prawa do suwerenności państw i narodów), jak i militarnym i gospodarczym. I to się w Kazaniu nie udało. BRICS po raz kolejny zaprezentował się jako nawet nie sojusz, a bardziej luźny zjazd przywódców państw z różnymi pretensjami wobec Zachodu.

Grupa bez interesu

Dziesięciu członków BRICS: Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, RPA, Iran, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabia Saudyjska, Etiopia i Egipt to państwa porozrzucane po różnych kontynentach. Kiedy na początku XXI wieku zachodni ekonomiści patrzyli na te (i kilka innych) państwa, widzieli w nich potencjał. Jim O’Neill pierwszy sformułował skrót BRICS, który potem się przyjął. Ekspertyzy największych banków i firm konsultingowych mówiły wtedy, że grupa tych państw zdominuje w XXI wieku światową gospodarkę. Ponad dwie dekady później ten sam Jim O’Neill, który był entuzjastą wschodzących, wielkich gospodarek, twierdzi, że grupa BRICS nic nie robi, by rzeczywiście się integrować i mieć wpływ na światową gospodarkę. Deklaracja końcowa szczytu w Kazaniu dobitnie to pokazała.

Znalazło się w niej sporo o potrzebie wzmacniania narodowych walut wobec dolara i euro w światowym handlu. Coś o wzmacnianiu Nowego Banku Rozwoju – instytucji finansowej BRICS z siedzibą w Szanghaju. O niepokoju związanym z sytuacją w Palestynie i Libanie. I bardzo ogólnikowo o potrzebie rozwiązywania konfliktów – to zapewne o Ukrainie i Rosji. Moskwa nie była w stanie przeforsować, by uczestnicy szczytu jednoznacznie poparli Rosję w wojnie przeciw Ukrainie. Nie wyszła też próba choćby zadeklarowania, że BRICS ma być nowym biegunem antyzachodniego porządku. Mimo, że poszczególni przywódcy, z Władimirem Putinem i Xi Jinpingiem na czele, wiele mówili o potrzebie alternatywy wobec Zachodu.
Inaczej być nie mogło. Grupę BRICS wewnętrznie niewiele łączy. Gospodarczo: nierównomiernie rozwijające się gospodarki, z dominującymi i aspirującymi do światowego przywództwa Chinami. Z obłożoną sankcjami, faktycznie odciętą od globalnej gospodarki, opóźnioną technologicznie, zależną od eksportu surowców i posiadającą słaby potencjał demograficzny Rosją. Indie, kolejna lokomotywa grupy, mają ogromny (największy na świecie) potencjał demograficzny, czyli wielki rynek wewnętrzny i szybko rozwijającą się gospodarkę, choć nadal z gigantycznym obszarami biedy i konfliktów społecznych. Arabia Saudyjska czy ZEA to z kolei gospodarki o modelu wybitnie zależnym od eksportu surowców, choć próbujące ostatnio zmienić ten model za pomocą wielu inwestycji w inne dziedziny gospodarki. Podobnie Iran, tak jak Rosja izolowany i zamieszany w konflikty regionalne. Egipt, Etiopia? Duże ludnościowo, ale borykające się z ogromnymi problemami społecznymi i zwyczajną biedą (w przypadku Etiopii także z wojną). Do tego RPA i Brazylia, najbardziej chyba wprzęgnięte w globalny obieg gospodarczy, a właściwie zależne od zachodnich rynków. Od zachodnich rynków całkowicie zależne są państwa arabskie grupy, ale przede wszystkim same Chiny, no i Indie.

Frazesy o budowaniu alternatywy wobec Zachodu brzmiały zatem dobrze w Kazaniu, ale były nieszczerym wyrazem chęci, a nie rzeczywistym obrazem sytuacji. Brazylia, Etiopia, Iran czy Rosja nie zastąpi Chinom, państwu wybitnie zależnemu od eksportu dóbr przemysłowych, Europy i USA. Podobnie jak dla Indii w kooperacji przemysłowej i transferze technologii ważniejsze będą europejskie i amerykańskie koncerny od rosyjskich. Kolejny paradoks polega na tym, że Indie są skonfliktowane z Chinami. W Kazaniu podpisano co prawda porozumienie, które ma zakończyć trwające od miesięcy starcia na himalajskim pograniczu obu azjatyckich mocarstw. Jednak to nie oznacza końca chińsko-indyjskich sporów. Bo one są fundamentalne. Pekin wspiera Pakistan, którego Indie traktują jak śmiertelnego wroga, zagrażającego egzystencji Hindusów. Pekin i New Delhi konkurują coraz bardziej w Azji i zaczynają konkurować gospodarczo. Wewnętrznych tarć w BRICS jest więcej. Regionalnie Arabia Saudyjska, ZEA czy Egipt stoją po drugiej stronie barykady, niż Iran. I nawet, jeśli obecne napięcie wokół Izraela nieco osłabia rywalizację regionalnych mocarstw Saudytów i ajatollahów, to konflikt między nimi ma potencjał eskalacji.

Owszem, może ktoś powiedzieć, że powojenna integracja europejska, która z czasem przerodziła się w EWG i UE, również grupowała państwa o różnych interesach, modelach gospodarczych i od wieków rywalizujące ze sobą. A jednak się udała. Odbywała się w innych warunkach politycznych, w cieniu hekatomby II wojny swiatowej i nowej, zimnej wojny i zagrożenia ze strony ZSRR. Co kluczowe, dotyczyła państw demokratycznych. Może z różnymi problemami, ale jednak rozwijających się według modelu, który z gruntu zakłada kompromis jako główne narzędzie osiągania celów politycznych.

Tymczasem BRICS grupuje państwa niedemokratyczne, bądź w różnych odcieniach autorytaryzmu, albo z licznymi niedomaganiami demokracji (Brazylia, Indie, RPA). Państwa, w których wewnętrzny model zdobywania i sprawowania władzy nie jest oparty na kompromisie i koncyliacji, ale na przemocy. Czy to werbalnej, czy wprost fizycznej. Państwa te nie stosują innych metod i w stosunkach zewnętrznych. Są znacznie bardziej gotowe na konflikty i stosowanie przemocy w imię swoich partykularnych interesów. Wystarczy spojrzeć na Rosję, Iran itd. A to nie wróży dobrze idei budowania z BRICS struktury zdolnej do faktycznego współdziałania, koordynacji współpracy gospodarczej i politycznej. Czyli faktycznego alternatywnego wobec Zachodu sojuszu. Coś takiego nie powstanie bez jednego, silnego lidera, zdolnego narzucić swoją wolę i wizję pozostałym członkom.

Putin i jego koledzy zapewne z rozrzewnieniem wspominają ZSRR, Układ Warszawski i RWPG. I czują nostalgię na takim szczycie, jak ten w Kazaniu. Ale w tamtych układach z przeszłości zawsze był jeden lider, dominująca Moskwa. W BRICS nie ma takiego lidera. Nie są nim nawet Chiny, a na pewno nie Rosja, z jedną z najsłabszych gospodarek i wizją antyzachodniego sojuszu, której nie podzielają pozostali uczestnicy grupy.

Michał Kacewicz/ belsat

Redakcja może nie podzielać opinii autora



#Kazaniu #Putinowi #nie #udało #się #ogłosić #powstania #wielkiego #antyzachodniego #sojuszu #jednak #szcz..

Żródło materiału: BIEŁSAT

Polecane wiadomości