Maksym z sześcioosobową rodziną jechał z Ukrainy do Srokowa sześć dni. Grupa kobiet z dziećmi, która tu dotarła, uciekając przed wojną, nie brała porządnego prysznica o trzech tygodni. – Powinien pan zobaczyć te ich miny na twarzach, gdy wyszli z kąpieli w ręcznikach na głowie! – wspomina pani Ewa, współprowadząca ośrodek dla uchodźców w gminie Srokowo.
Fundacja Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM) w ramach programu pomocy finansowej dla uchodźców z Ukrainy nawiązała współpracę z powstałym w powiecie Kętrzyńskim punktem pomocy. Dzięki pieniądzom zapewnionym przez amerykańską organizację CARE, goście z Ukrainy już w kwietniu otrzymali pomoc, dzięki której prościej będzie im się odnaleźć w nowej rzeczywistości i podjąć decyzję o pozostaniu na miejscu, bądź dalszej podróży.
Grupa kobiet wraz z panią sołtys Solanki i wójtem gminy Srokowo na północy Polski w dawnej szkole podstawowej stworzyli lokalny ośrodek dla uciekających przed wywołaną przez Rosję wojną na Ukrainie. – To był czwartek. Już w dniu rosyjskiego ataku na Ukrainę zwołałem zespół zarządzania kryzysowego i ustaliliśmy działania jakie będą prowadzić nasze gminne jednostki. Jeszcze tego samego dnia postanowiliśmy, że będziemy przygotowywać obiekt do przyjęcia uchodźców – opisywał Marek Olszewski, wójt warmińsko-mazurskiej gminy Srokowo. – Następnego dnia udałem się na konsultacje do pana starosty, gdzie przekazałem informację o tym, że będziemy przygotowywać dawną szkołę do takiego celu, a potem pani sołtys Solanki Agnieszka Kieda wraz z dwiema radnymi właściwie same zaczęły realizować to zdanie – dodał.
– Rano mieliśmy zebranie, a w południe już robiliśmy zakupy, by zabezpieczyć obiekt, by był gotowy na gości, także już w pierwszym dniu wszystko było zamówione, śpiwory, poduszki, kołdry – wylicza żywiołowo współtwórczyni inicjatywy radna Anna.
Na pytanie, czy organizatorzy punktu dla uchodźców mieli jakieś obawy w związku zrealizowanym zdaniem, wójt odpowiedział twierdząco. – Były znaki zapytania. Czy się to w ogóle uda, czy damy radę w odpowiednim czasie zgromadzić potrzebny sprzęt? – relacjonował Olszewski. – Tymczasem, wiele osób wykazało się niebywałą życzliwością. Rękę wyciągnęło lokalne nadleśnictwo, ochotnicza straż pożarna, a my z tej pomocy skorzystaliśmy – mówił. – Zwykli ludzie oferowali nam pralki, lodówki, nawet zmywarka się znalazła! – zauważył.
– Odzew społeczności przerósł nasze oczekiwania. Wielkie ukłony dla wszystkich tych, którzy chcieli się zaangażować w tę pomoc. Naprawdę wiele osób dołożyło tu swoją cegiełkę, do tego miejsca, by ci ludzie, którzy tu przyjeżdżają mogli złapać jakiś oddech po tym wszystkich co ich spotkało (ze strony Rosji na Ukrainie) – dziękował zarządzający gminą.
– Proszę za mną, pokażę panu jak to zorganizowałyśmy – zaproponowała koordynatorka współpracy ośrodka z PCPM pani Ewa. – Potrzeby uchodźców są różne. Staramy się im stworzyć domową atmosferę, ludziom się tutaj podoba – oceniła. – My, wolontariuszki, jesteśmy tu każdego dnia. Zajmujemy się na bieżąco problemami. Gdy ci ludzie przyjechali tu po raz pierwszy, w oczach mieli strach – opisywała wolontariuszka Lucyna, z zawodu pielęgniarka. – Pierwszy przyjechał tu pan Maksym, sześcioosobowa rodzina. To było 11 marca. Do samej granicy z Czernihowa jechał cztery dni. Najpierw trafili do ośrodka w Legionowie, gdzie nie było już miejsc. Musieli jechać dalej, aż trafili do nas – kontynuowała. – Maksym jest z zawodu chirurgiem-stomatologiem, obecnie jesteśmy w trakcie załatwiania zezwoleń dotyczące pracy. Sprawa jest w ministerstwie zdrowia. Staramy się też dla niego z rodziną załatwić mieszkanie w okolicy, być może już niedługo zamieszkają oni tutaj niedaleko w Srokowie – dodała.
– Przyjazdy wyglądają podobnie, uchodźcy zaczynają od najbardziej podstawowych rzeczy. Przekazujemy im bieliznę, ubrania, klapki pod prysznic, to proste sprawy. Później zaczynają się schody, bo wchodzą w grę instytucje. Rozpoczyna się załatwianie dokumentów, papierów, tłumaczeń, koordynacja działań związanych ze wsparciem finansowym – wyliczała inna pomagająca na miejscu mieszkanka gminy, pani Barbara. – Teraz wiemy już jak to robić, ale na początku było trudno. Obawiałyśmy się, jak potraktują nas urzędnicy, jak się z tymi instytucjami dogadamy – mówiła.
Pytając kim są goście przyjeżdżający do gminy, gospodynie wymieniły szereg najróżniejszych zawodów. „Mamy tu panią piekarz, fryzjerkę, wykładowczynię akademii artystycznej z Mariupola; jest jeden pan – pracownik fizyczny wraz z szóstką dzieci – opisywały. – Jedna z naszych podopiecznych już się właściwie usamodzielniła, znalazła pracę niedaleko, w Węgorzewie. Nasz inny gość – pan Pavel zaledwie po dwóch dniach u nas wyjechał do pracy w okolicach Mrągowa. Zaproponowano mu pracę z mieszkaniem w gospodarstwie rolnym. Załatwia już formalności związane z pobytem w Polsce – tłumaczyła współzarządzająca ośrodkiem.
Jedną z uchodźczyń na miejscu jest pani Yulia. Prowadzi ona zajęcia rysunku i malowania z dziećmi. – Ich rysunki pełne są czerwieni i czerni, zupełnie jakby te dzieci przelewały na papier te swoje przeżycia wojenne – mówiła pani Milena. – Yulia przyjechała do nas autobusem 8 kwietnia za waszym (PCPM) pośrednictwem. Jest z zawodu nauczycielką, pracowała przed wojną w szkole. Prowadzi tu dla dzieci m.in. zajęcia z quillingu.
Sama dowiedziałam się, co to w ogóle jest tutaj na miejscu – wyznała. – To takie artystyczne, ozdobne kręcenie papieru. Używa wielu materiałów, maluje farbami na tkaninach. Dzieci są skupione na zajęciach z ta panią – sprecyzowała. – Ta pani prowadzi często zajęcia z naszymi, polskimi dziećmi. Przychodzą tutaj do świetlicy i razem, wspólnie robią rysunki i malunki, które można tu zobaczyć – wtrąciła inna z gospodyń.
– Obecnie w ośrodku przebywa trzydzieści osiem osób, w całej gminie jest około stu. Te pozostałe osoby rozlokowane są po mieszkaniach prywatnych. Wsparcia udzielają im wolontariusze i zwykli ludzie – powiedział wójt Srokowa, zwracając uwagę na wyzwania z jakimi się spotyka gmina. – Część osób, które do nas trafia, ciągnie za sobą ciężki bagaż; ci ludzie wymagają wsparcia psychologicznego. Mamy to szczęście, że pani, która z nami współpracuje w centrum usług społecznych jest psychologiem i zna język ukraiński.
W rozmowie Olszewski zwrócił uwagę na to, że wiele osób, które przyjechało do Srokowa, już wie, że nie ma do czego wracać, bo ich domy zostały zniszczone. – Dajmy na to, pani Yulia jest z Ługańska. Mówi, że mogłaby jedynie wrócić do siebie, jeżeli miasto znów będzie ukraińskie. W Rosji mieszkać nie chce. Jak opisuje, niektórym gościom udaje się znaleźć zatrudnienie w okolicy, a część ludzi już z wyjechała: do Pragi, do Monachium, do Londynu. Jedna grupa w ramach akcji łącznia rodzin wyjeżdża niebawem do Mołdawii, docelowo pojadą do USA. – U nas jest specyficzny rynek pracy, jest ciężko o prace po prostu. To nie jest Warszawa, to nie jest duże miasto wojewódzkie. Tu jest Warmia i Mazury, tu są naprawdę biedne tereny, tereny popegeerowskie – tłumaczą PCPM sytuację zawodową w regionie dwie wolontariuszki.
Rozmówcy podzielili się też osobistymi odczuciami związanymi z wykonywaną pracą. – Mniej spędzam tu czasu osobiście, jestem zbyt wrażliwa, żeby tu być. Gdy tylko tu przyjeżdżam od razu zaczynam płakać, więc jak najszybciej stąd wychodzę, by nikt nie widział tych łez. Pomagam w dostarczaniu różnych rzeczy. Mi jest ich tak szkoda, że ja sobie z tym nie radze, więc moja pomoc jest troch inna. Przywożę trochę rzeczy, załatwiam pewne sprawy na mieście, ale tu nie przebywam – komentowała pani Wiesława.
– Ja z kolei się z nimi zżyłam. To pomaganie wpisało się już teraz tak w moje życie, że gdyby oni nagle znikli, to byłoby w tym życiu jakoś tak, nie wiem, pusto. Staramy się jak możemy. Jesteśmy tu w ciągłym kontakcie i jak powtarza pani Ewa „nie ma rzeczy niemożliwych”, dajemy radę i mamy nadzieję, że tak będzie dalej – stwierdziła inna z gospodyń. – Trzeba sobie pomagać. Być może kiedyś my też będziemy w potrzebie – odparła krótko na pytanie inna z wolontariuszek, emerytka, pani Zofia.
Na pytanie o to, jak długo zarządzający ośrodkiem zamierzają go prowadzić, wszyscy odpowiedzieli zgodnie – Tak długo, jak będzie taka potrzeba, choć oby jak najkrócej. Niestety w ludziach nie widzimy jakiegoś radykalnego optymizmu co do rychłego zakończenia tej wojny.
– Ostatnio spotkałem się z takim powiedzeniem, które dobrze obrazuje to w jaki sposób powinniśmy tu pomagać – „trzeba przytulić, ale nie zadusić” – dorzucił wójt Srokowa. Nie chcemy ich zagłaskać na śmierć, staramy się im stworzyć warunki, gdzie będą mieli trochę oddechu, poczucia samodzielności, niewyręczania we wszystkim. Myślę, że jest im to teraz potrzebne – ocenił.
– Obecnie jestem po rozmowach ze starostą i wojewodą, zabezpieczamy na najbliższą przyszłość jeszcze salę gimnastyczną na obiekcie, by w razie potrzeby tymczasowo przyjąć kolejną większą grupę uchodźców. Jesteśmy teraz w stanie przygotować w trybie awaryjnym kolejne pięćdziesiąt miejsc. Wojewoda dostarczył łóżka, materace i śpiwory, także przygotowujemy się na różne warianty, które mogą się pojawić – zapewniał rozmówca.
Na potrzeby reportażu imiona bohaterów zostały zmienione – PCPM.
Rozmawiał: Stanisław Ajewski (PCPM)
Wspieraj pomoc Ukrainie wpłatami przez pcpm.org.pl/ukraina
źródło: https://pcpm.org.pl