-0.6 C
Warszawa
22 listopada, 2024, 00:51
MigranciwPolsce.pl
BELSAT

“Tu żyją ludzie po filtracji”. Reportaż z okupowanego Mariupola cz. 1

Jak informuje Belsat od początku okupacji w Mariupolu pochowano co najmniej 25 tys. osób. Ludzie ci zginęli z powodu oblężenia miasta przez rosyjskie wojska i bombardowań. Walki o Mariupol ustały w maju ubiegłego roku, ale wciąż odkrywane są tam nowe masowe groby. Dziesiątki tysięcy ludzi, którzy pozostali w mieście nad Morzem Azowskim, usiłują przetrwać zimę w zniszczonych domach, czasem bez ogrzewania i prądu. Reporterka naszego rosyjskojęzycznego portalu Vot Tak odwiedziła Mariupol pod koniec lutego.

Przy wjeździe do Mariupola stoi biały żelazny krzyż. Widać na nim dziury na wylot od odłamków i pocisków. Obok starego stoi nowy krzyż, z drewna. Za nim ciągną się stalowe zapory przeciwczołgowe, czarne spalone bloki mieszkalne, których nieliczne okna błyszczą włączonym w środku światłem. W oddali osiedle domów jednorodzinnych w dzielnicy Lewy Brzeg ciągnie się nieskończenie długi, zmasakrowany szkielet zakładów Azowstal – miejsca, w którym ukraińska armia broniła się najdłużej.

Wiele budynków zamieniło się w sterty gruzu piętrzące się wokół lejów po bombach. Część ocalała. Kawałek dachu małego białego domku pani Ludmiły całkowicie się zapadł. Dziurę przykryto plandeką. W korytarzu i kuchni jest zimno, ale w sypialni nawet ciepło – to dzięki piecykowi.

– To nie blok, więc możemy ogrzewać [budynek] piecykiem – mówi pani Ludmiła.

Za jej plecami na ścianie widać pęknięcie – wysuwa się zygzakiem spod haftowanego obrazu przedstawiającego mewy nad morzem.

– Staramy się jakoś z synem przetrwać zimę – kontynuuje kobieta. – Nie przykryliśmy dachu, bo nie mamy czym. Możemy złożyć wniosek o przyznanie materiałów budowlanych, ale długo się czeka. Chcieliśmy to zrobić sami, bo wiemy, że są ludzie, którzy bardziej ucierpieli. Uznaliśmy, że oni bardziej tego potrzebują, że poradzimy sobie bez tego. Ale na razie własnymi siłami nie dajemy rady. Mam cukrzycę i jestem po udarze. W nasz dom uderzył pocisk, cały dach uległ zniszczeniu. I sufity się zawaliły. Trzeba pojechać i złożyć wniosek o materiały budowlane. Dom jest zarejestrowany na moje nazwisko – muszę to zrobić sama, a nie jestem w stanie – dodaje.

„Szabrowniku, nie wchodź – tu jest trup”
Przez wszystkie zniszczone domy na osiedlu domów jednorodzinnych w dzielnicy Lewy Brzeg przetoczyły się fale szabrowników. Najpierw najcenniejsze rzeczy zabierali rosyjscy wojskowi, potem szabrownikiem mógł stać się każdy. Sąsiadom Ludmiły zabrano telewizor, lodówkę i motocykl z garażu.

– Sąsiedzi wyjeżdżali, prosili nas, żebyśmy opiekowali się domem – wzdycha pani Ludmiła – ale co możemy z tym zrobić – mówi. Mój syn napisał na budynku: „Właściciel obecny, budynek chroniony przez organy bezpieczeństwa państwowego”. Ale to nie pomogło.

Napis na mariupolskiej bramie mający chronić przed szabrownikami
Zdj. Jewgienija Chackiewicz/vot-tak.tv

Na ocalałych domach jest mnóstwo napisów: „Właściciel obecny”, „Pod ochroną DRL”, „Szabrowniku, nie wchodź – tu jest trup”. Aby powstrzymać szabrowników, napisy zostały umieszczone też na wielu drzwiach mieszkań: „Właściciel obecny”, „Właściciel jest w mieście”, „Tu mieszkają ludzie”, „Zaminowane”, a także bezpośrednio i desperacko „Nie kraść!”.

Pani Ludmiła szczególnie żałuje kul ortopedycznych, które żołnierze ukradli z jej szopy.

– Z naszego domu nic nie zabrali, bo cały czas tu byliśmy – mówi. – Zabrali tylko wszystko z szopy. Kule są mi teraz bardzo potrzebne, chodzę z trudem. Nigdzie nie da się ich zdobyć. Ani w Mariupolu, ani w Doniecku – nigdzie – dodaje.

Światło i wodę do domu pani Ludmiły doprowadzono jesienią. Gaz, a wraz z nim ogrzewanie – dopiero w listopadzie. Wodę i pomoc humanitarną mieszkańcy dzielnicy Lewy Brzeg latem otrzymywali w punkcie zorganizowanym w zniszczonym supermarkecie. Tam też można naładować telefony. Raz na 10 dni po odstaniu w kolejce i przedstawieniu dowodu tożsamości można było otrzymać pięć litrów wody na osobę.

Pod supermarket podjeżdżał samochód, na którym zainstalowano ogromne ekrany. Mieszkańcom Mariupola, którzy przyszli po jedzenie i wodę, pokazywano na nich wiadomości z rosyjskich państwowych kanałów telewizyjnych. Stojąc w kolejce po chleb nie sposób było ich nie słyszeć. Porcja gorącej kaszy gryczanej i porcja propagandy były rozdawane razem. Jak mówi syn Ludmiły, latem nad miastem unosił się silny zapach spalenizny i trupów.

Pani Ludmiła z zakłopotaniem strzepuje z kanapy kawałki zawalonego sufitu.

– Zawaliło się niedawno. W Azowstalu do tej pory coś tam rozminowują. I tak mocno huknęło, że sufit znowu się posypał – mówi.

Pani Ludmiła przepracowała w Azowstalu 40 lat. Nie otrzymuje obecnie emerytury, bo musiałaby w tym celu iść do biura funduszu emerytalnego i złożyć wniosek, książeczkę pracowniczą, jej kopię, kopię dowodu… Ledwo chodzi. Stawiając czajnik na palniku gazowym mówi, że jej syn dorabia na budowie:

– Słabo się pali – wzdycha – wszyscy wrócili o tej porze do domów i gotują. Dlatego tak słabo się pali. W wielu w domach jest już ogrzewanie, ale nie ma wody ani światła. Są też tacy, którzy mają światło i wodę, ale nie mają ogrzewania – opowiada.

Według informacji podanych przez rosyjskie władze, w listopadzie do instalacji ogrzewania podłączono 600 budynków, przede wszystkim bloków. Dwie ulice od domu pani Ludmiły mieszkała jej krewna Switłana. We wrześniu urodziła syna.

– Pod koniec listopada dali nam gaz – wspomina Switłana. – W domu wreszcie zrobiło się ciepło. Wcześniej wędrowaliśmy po znajomych, którzy mieli piece. A 29 grudnia znowu odcięto gaz. Budowlańcy coś burzyli, kopali jakiś dół i wszystko nam odcięli. Teraz nie wiadomo, kiedy znów będzie ciepło. Dopóki nie znaleźliśmy miejsca, do którego moglibyśmy się znowu przenieść, biegaliśmy ogrzać się w samochodzie. Nowy Rok spędziliśmy w aucie razem z dzieckiem. W domu było tak zimno, że woda zamarzła i pękły rury w kuchni. Skąd mamy teraz wziąć pieniądze na ich naprawę? Mieszkamy u naszych przyjaciół – mają w bloku ogrzewanie, ale nie ma wody – dodaje.

34. marca
Każde okno dziewięciopiętrowych budynków nad brzegiem morza jest wypalone. W bloki trafiły pociski wystrzelone przez rosyjskie okręty. Przed jednym z domów rakieta pozostawiła głęboki krater. Na wyższych piętrach widać ogromne dziury po czołgowych wystrzałach. W piwnicy zostały naczynia, ikony i kartka przymocowana do ściany taśmą klejącą. „Życie w piwnicy” – napisano na kartce czerwonym flamastrem. Pismo jest dziecięce. Odliczanie zaczyna się od trzeciego marca, a po 31. przechodzi w 32., 33., 34… Piszącemu to dziecku pomyliły się widać liczby, jakby marzec nigdy się dla niego nie skończył.

Nieco mniej ucierpiały bloki znajdujące się za budynkami z pierwszej linii. W jednym spłonęły trzy klatki schodowe, jedna ocalała. W drugiej klatce spaliły się piętra od szóstego do dziewiątego, w oknach niższych pięter są szyby. Tu mieszkają ludzie. Było tu nawet ogrzewanie, ale odcięto je dwa tygodnie temu. Babcia Jewa mieszka za drzwiami z napisem „Tu mieszkają ludzie. Po filtracji” (osoby pozostałe w mieście zostały poddane tzw. filtracji przez rosyjskie służby bezpieczeństwa – Belsat.eu). By się ogrzać chodzi do cerkwi albo do córki, która mieszka w zrujnowanej wiosce rybackiej położonej na miejskim półwyspie. Jak mówi pani Jewa, wciąż marzy o tym, by wybrać się do „punktu ogrzewania”, ale jest on za daleko.

Punkty ogrzewania w centrum miasta to trzy długie dmuchane namioty z napisem „Jedna Rosja” (kremlowska partia władzy – Belsat.eu). W środku działają grzejniki. Wzdłuż ścian stoją stoły i drewniane krzesła. Młodzież ze naszywkami z symboliką „Z” na rękawach nalewa herbatę do plastikowych kubków i rozdaje słodycze. Wcześniej rozdawali pomoc humanitarną, ale od tygodnia nie jest już przywożona. Na każdym stole leży gazeta Donieckaja Riespublika (Doniecka Republika). Dwóch chłopców w wieku około dziesięciu lat bierze cukierki garściami i siada przy stole. Jedzą słodycze i czytają pierwszą stronę gazety z artykułem „Liderzy odrodzenia”.

– Ostrzał ze strony ukraińskich nacjonalistów wyrządził ogromne szkody w Mariupolu, ale dzięki Rosji miasto szybko się odradza – czytamy w artykule.

“Nie włamywać się, tu żyją ludzie”. “Tu żyją ludzie po filtracji” – napisy na drzwiach w Mariupolu.
Zdj. Jewgienija Chackiewicz / vot-tak.tv

Chłopcy są niechlujnie ubrani w brudne kurtki i spodnie. Ubranie jednego z nich jest w dziurach. Wyższy z dwójki trzyma na kolanach stary zabawkowy karabin maszynowy. Jest owinięty taśmą izolacyjną, a flamastrami napisano na nim „ZOV” (symbole identyfikacyjne rosyjskiej armii na Ukrainie – Belsat.eu).

W Mariupolu osoby, które nie mają gdzie się ogrzać, mogą zatrzymać się w specjalnych noclegowniach. Żeby się tam dostać, trzeba przedstawić dokument tożsamości z adresem zameldowania i wypełnić formularz. Można przyprowadzić świadków, którzy potwierdzą, że dana osoba nie ma gdzie mieszkać lub że w jej domu jest zimno.

– Pokoje są przeznaczone dla co najmniej sześciu osób, dostaje się łóżko polowe – mówi Dima, mieszkaniec Mariupola. – Gdy na dworze jest -20, przyjemnie tam nie jest, ale nie umrzesz. Nie da się tam długo mieszkać. Większość ludzi w noclegowni to alkoholicy. Gdy przyszedłem, pierwsze, co mi zaproponowali to picie, od razu poprosili też o pożyczenie pieniędzy – dodaje.

Przed nadejściem zimy aktywnie zachęcano ludzi do przeprowadzki do noclegowni – po całym mieście jeździli oddelegowani urzędnicy i proponowali, by ludzie się tam przenieśli. Ale już wtedy nie było tam miejsc i otrzymanie miejsca w ciepłym pomieszczeniu było praktycznie niemożliwe. W październiku i listopadzie rozdawano grzejniki elektryczne i ciepłe koce, ale żeby je otrzymać, też trzeba było się wcześniej zapisać.

Wkrótce okazało się też, że używanie sprzętu nie jest bezpieczne – ludzie włączali grzejniki w swoich domach, sprzęt działał całą dobę i okablowanie tego nie wytrzymywało. Doszło do kilku pożarów, więc władze miasta zakazały używania grzejników. Ale nadal można się zapisać na ciepłe koce. W pierwszej kolejności są one wydawane inwalidom. Osoby udzielające informacji w centrum pomocy humanitarnej Epicentr na Lewym Brzegu nie wiedzą jednak, kiedy koce będą dostępne.

W centrum miasta w jednym ze stosunkowo mało zniszczonych budynków otwarto mały sklep zoologiczny. Można tam kupić karmę dla zwierząt. W plastikowych torbach pływają zielone i niebieskie rybki tropikalne. Na sprzedaż są dwie puszyste świnki morskie. Kobieta w berecie oprószonym śniegiem długo wpatruje się w świnki, po czym kieruje się w stronę wyjścia.

– Pani nie poznała jeszcze naszych świnek morskich? – pyta sprzedawczyni. – Nie potrzymała ich pani na rękach?

– Jak doprowadzą gaz, to wtedy kupimy świnki – uśmiecha się kobieta.

– Rzeczywiście, nie mogą mieszkać w zimnie – zgadza się sprzedawczyni. – Będą dużo sikać. Zachorują.

U babci Jewy działa mały grzejnik, a wejście do pokoju jest przykryte kocem, żeby ciepło nie uciekało. Ale i tak jest zimno. Pani Jewa wychodzi z domu około 16 – dzisiejszą noc spędzi w domu swojej córki. Kobieta wielokrotnie prosiła matkę, by została na stałe, ale babcia uparcie wraca do ocalałego mieszkania. Bardzo boi się szabrowników. Babcia idzie wzdłuż piaszczystego brzegu. Z daleka widać, jak walczy z wiatrem, zupełnie sama na brzegu, a nad jej głową przemykają mewy.

„Pański numer w kolejce to 12 175”
W zabytkowym centrum miasta zachowały się niektóre fasady. Wyglądają jak z tektury. Brązowe majestatyczne kolumny pokrywają dziury od pocisków. Powala je maszyna budowlana z długim wysięgnikiem. Budynek jest w trakcie rozbiórki.

– Patrzcie! Patrzcie na zabytki naszego Mariupolu – krzyczy kobieta o smagłej twarzy do robotników budowlanych, którzy obserwują maszynę przy pracy.

Jak podają ukraińskie władze Mariupola, podczas walk o miasto zniszczono 50 proc. zabudowy wielorodzinnej (około 1300 budynków). Są to bloki mieszkalne, które nie nadają się do odbudowy.

Kobieta ma na imię Anna. Mieszka w cudem ocalałym domu jednorodzinnym na rogu dwóch całkowicie zniszczonych ulic.

– Dach się u mnie się zawalił! A w ścianie jest dziura! – mówi pani Anna. – Zatykam ją szmatami. Dobrze, że mamy chociaż gaz. Jest ciepło. Nie mam pieniędzy, żeby to wszystko naprawić. Złożyłam podanie o materiały budowlane. Powiedzieli mi, że jestem 12 175 w kolejce. Może w lecie coś dadzą – dodaje.

Ale głównym problemem pani Anny jest to, że nie ma meldunku. Oznacza to, że nie przysługuje jej teraz ani emerytura, ani świadczenia socjalne.

– Ani zasiłku, ani emerytury, ani pomocy humanitarnej – jak tak żyć? Nie jestem właścicielem domu, jest nim moja córka. A ona mieszka w innym mieście. Takich osób jest w Mariupolu bardzo dużo. Wczoraj przyjechał deputowany Bondarenko z „DRL”, zebrało się 20 takich kobiet jak ja bez meldunku. Wszystkie pytały go, co mają robić? Jak żyć bez emerytury? A on nie wie. Mówi: „Załatwimy to”, po czym spieszy do samochodu i ucieka. Byłam w urzędzie migracyjnym, siedzi tam taka gruba kobieta i mówi: „Proszę znaleźć kogoś, kto panią zamelduje”. Znalazłam kogoś, moja córka jest gotowa mnie zameldować. A ta gruba kobieta mówi mi: „Nie, nie zameldujemy pani. Proszę wziąć prawnika, iść do sądu”. Za co miałabym zatrudnić prawnika? Pomoc humanitarną dają tylko ludziom powyżej 65 roku życia, a ja skończę niedługo 61 lat. Więc sprzedaję wszystko, co ocalało, żeby zdobyć trochę pieniędzy – opowiada.

– W Mariupolu nikogo teraz nie meldują – potwierdza adwokat z miejskiego urzędu prawnego. – To jest po prostu niemożliwe. Teraz wszyscy masowo składają wnioski o odszkodowania za zniszczone domy i o przydzielenie nowego mieszkania. Dopóki wszyscy potrzebujący nie zostaną rozliczeni, nikt nie zostanie zameldowany. I to będzie się ciągnęło latami – opowiada.

Ukraińskie władze Mariupola szacują, że w mieście mieszka obecnie 90 tys. osób, podczas gdy władze rosyjskie twierdzą, że miasto liczy obecnie blisko 230 tys. mieszkańców. Przedwojenna populacja Mariupola wynosiła 455 tys.

W czerwcu ubiegłego roku w mieście zaczęły kursować autobusy. Trzy autobusy dziennie na jednej trasie. Jesienią do miasta sprowadzono tabor autobusowy z Petersburga. Na boku każdego pojazdu jest napisane „Mariupol i Petersburg – miasta partnerskie”. Przejazdy są bezpłatne, ale mimo rozkładu jazdy ruch jest nieprzewidywalny i można się spodziewać, że na autobus trzeba będzie zaczekać pół godziny lub godzinę. Między spalonymi czarnymi blokami, na przystankach, z których pozostały tylko metalowe szkielety, stoją tłumy ludzi. Nie zawsze udaje się wsiąść do autobusu przy pierwszej próbie. Wewnątrz panuje ogromny tłok.

– Ludzie jadą i się duszą – komentuje niski mężczyzna w brudnym uniformie roboczym, który nie może dopchać się do autobusu. Mówi, że czeka na przystanku już od półtorej godziny. – Takie rzeczy mieliśmy tylko w latach 90. – podsumowuje.

Autobus jedzie spokojnie przez zrujnowane miasto. Przy budynkach ze śladami po ostrzale i pociskach stoją ludzie – tłumnie lub w szeregach. Pasażerowie wysiadają, dołączają do tłumów i kolejek. Te tłumy są efekt rosyjskiej biurokracji. Aby otrzymać jakikolwiek dokument od nowej władzy, trzeba odstać swoje w długiej kolejce liczącej od kilkudziesięciu do kilku tysięcy osób – i to nie raz.

W maju w Mariupolu pojawiła się sieć komórkowa z „DRL” – Phoenix. Kartę SIM można kupić tylko na poczcie (oprócz dowodu tożsamości potrzebny jest numer podatkowy) i w dwóch oddziałach sieci Phoenix. Do nich również jest kolejka, w której oczekujący ustawiają się już o 5 rano. Bywa, że stoi się tam cały dzień. Omijając cały ogonek oczekujących, do lady podchodzą wojskowi. Są przepuszczani bez kolejki.

Ukraińska hrywna przestała obowiązywać w okupowanym mieście od 1 stycznia 2023 roku, ale wciąż można wypłacić ukraińskie pieniądze i od razu wymienić je na rosyjskie ruble. Właśnie dlatego przy zielonym szyldzie kantoru SDS-Trading zebrali się starsi ludzie. Otrzymują ukraińską emeryturę i wymieniają ją na ruble po kursie 1,2 za jedną hrywnę. Hrywna jest teraz w Mariupolu prawie równa rublowi. Jednocześnie oficjalny kurs Centralnego Banku Rosji wynosi 2,04 rubla za hrywnę. Na początku wojny było to 3,5 rubla. Oszczędności mieszkańców Mariupola zmniejszyły się więc trzykrotnie.

Na drzwiach kantoru SDS-Trading widnieje ogłoszenie zapisane z błędami ortograficznymi: „Zgodnie z punktem 3.4. postanowienia Państwowego Komitetu Obrony Donieckiej Republiki Ludowej nr. 200, transakcje rozliczeniowe z klientem dokonywane są bez użycia ksiąg rachunkowych transakcji rozliczeniowych. Tak więc paragon rozliczeniowy nie jest wydawany po otrzymaniu środków. Działamy w finansach, myślimy o Was”.

Kilka niższych pięter na wpół spalonego budynku jeszcze stoi. Mieści się tu fundusz emerytalny tzw. Donieckiej Republiki Ludowej. Wydają tu numery rachunków emerytalnych. W korytarzu ustawiły się dwie kolejki. W jednej z nich ludzie czekają, by złożyć wniosek o numer, w drugiej, by go otrzymać. Na tablicy na ścianie przedstawiono szczegółowe wyjaśnienie, dlaczego numer jest potrzebny do otrzymania emerytury i korzystania z usług publicznych. W kolejce wybuchają kłótnie:

– Pan sobie pospał i dopiero co wstał, nie będę pilnować kolejki jeszcze za pana, niech pan przyjdzie i stanie. Jeśli pan wyszedł z kolejki, to najwyraźniej pan tego nie potrzebujesz.

– Dokąd to? Gdzie się pani pcha! Ludzie stoją od rana. Tutaj! Kto jest tu ostatni?

W pewnym momencie bardzo wysoka, postawna pani na obcasach przecina kolejkę i chowa się za drzwiami.

– Ich kierowniczka – szepcze jedna ze starszych pań.

Na drzwiach, za którymi chowa się „kierowniczka”, leży kartka z odmową przyznania lub przedłużenia emerytury z 14 lutego. Jest na niej 20 nazwisk.

– Przyznania emerytury odmawia się z najróżniejszych powodów – mówi prawnik wolontariusz. – Jest wiele starszych osób bez emerytury, bo osoby, których dokumenty spłonęły otrzymały zaświadczenia o adresie meldunku, a fundusz emerytalny tych zaświadczeń nie przyjmuje. Odmawia się też przyznania emerytury, kiedy ludzie nie mają zaświadczenia potwierdzającego jej otrzymywanie. Najpierw odmowa, bo nie przedstawili tego zaświadczenia, potem ludzie je przynoszą, ale tu znów odmowa, bo nie mają pieczątki. A nawet, kiedy ludzie przynoszą dokument z pieczątką, to dostają odmowę, bo urzędnicy wątpią w ważność pieczątki, mówią na przykład, że wygląda jak zrobiona długopisem. Odmów jest bardzo dużo – opowiada.

Pan Jewhen przepracował w Azowstalu 44 lata. Jego emerytura wynosiła 6 tys. hrywien (po obecnym kursie około 700 zł), po starym kursie było to 21 tys. rubli. Szef samozwańczej DRL Denis Puszylin wydał uchwałę, zgodnie z którą emerytury wszystkich ukraińskich emerytów na terytoriach okupowanych są przeliczane na ruble po kursie 1 hrywna za 2 ruble. Urzędnicy nazywają to „podwojeniem”. Pan Jewhen dostawał kiedyś 6 tys. hrywien, a teraz po korekcie kursu dostaje 12 tys. rubli.

– A ceny w rublach w sklepach wzrosły, mówili, że emerytura jest podwojona, ale okazuje się, że dostaję prawie o połowę mniej. Jak to jest? – wzdycha.

Przed pocztą stoi kolejka starszych pań. Dziś wydawane są emerytury. Niewiele osób otrzymuje emerytury przelewem na kartę. W Mariupolu działa tylko Centralny Republikański Bank „DRL”. Aby otrzymać tam kartę, trzeba odczekać w ogromnej kolejce. Ponadto w Mariupolu działa tylko kilka bankomatów. Dlatego emeryci otrzymują pieniądze na poczcie.

W środku za żelaznymi kratami siedzą kobiety. Nad nimi numery 1, 2, 3, 4 wydrukowane na kartkach A4. Mężczyzna przy wejściu przyporządkowuje emerytów do numerów według daty naliczenia emerytury. Wciąż się myli, przez co oczekujący są oburzeni:

– Najpierw wysyła pod numer jeden, potem stamtąd każą iść pod numer cztery. To jakiś koszmar.

– Po co pan przyszedł? – krzyczy zza krat jedna z kobiet do starszego pana w szarym płaszczu.

– Po emeryturę! – mówi przestraszony staruszek.

– No to niech pan mówi od razu! – krzyczy kobieta jeszcze głośniej.

Do okienka podchodzi mała, drżąca staruszka w ciemnym płaszczu. Podaje pod kratą ukraiński paszport. Jej palce są sine, prawie przezroczyste. Nie ma tu komputerów, kasjerka zaczyna sprawdzać nazwisko w papierowym rejestrze. Przejeżdża pomalowanym paznokciem po liniach, w rubryce „suma” wszędzie wpisano 10 tys. rubli (ok. 580 zł). Podczas gdy kasjerka studiuje kartki, babcia mruczy:

– Oni bombardują, a ja tracę głos, tracę przytomność…

Paznokieć kasjerki dochodzi do ostatniej linijki:

– Nie znalazłam! – mówi głośno.

– Jak to? – wzdryga się babcia – Czternastego nie dostałam. Znowu przejechałam całą drogę przez miasto. Gdzie ja teraz pójdę?

– No nie ma pani tutaj, szukałam dwa razy, już mi się w oczach ćmi – prawie krzyczy kobieta z księgą.

– Dokąd mam teraz iść? – pyta cicho babcia.

Kasjerka wzrusza ramionami, wzdycha, a jej paznokieć znów idzie w ruch. Na trzeciej stronie znajduje nazwisko staruszki i w milczeniu odlicza dziesięć zielonkawych banknotów. Emerytka zabiera je, staje w kącie i liczy. Do kasjerki podchodzi kolejna babcia i jej lakierowany paznokieć znów rozpoczyna swoją podróż po księdze.

Jewhienija Chackiewicz / vot-tak.tv, ksz, jb/ belsat.eu
Zdjęcie: Foodtruck z napisem “Mariupol – to Rosja i kropka”
Zdj. Jewgienija Chackiewicz/vot-tak.tv

Źródło: https://belsat.eu/pl/news/07-03-2023-tu-zyja-ludzie-po-filtracji-reportaz-z-okupowanego-mariupola-cz-1

 

Polecane wiadomości