Jak donosi Biełsat:
Ukraińcy mówią: zostawmy kwestię Wołynia, historii i upamiętnień na potem, na powojnie. Tymczasem zdrowe i przełomowe dla relacji Polaków i Ukraińców byłoby zbudowanie na czas „powojnia” czystej karty, zamiast „karty przetargowej” w sprawach historycznych – pisze Michał Kacewicz.
Polska i Ukraina są bliskimi sojusznikami. Na papierze i faktycznie. Sprzeczność? W wypadku relacji polsko-ukraińskich niekoniecznie. Bo te od bardzo dawna poruszają się między emocjonalnymi deklaracjami miłości bezgranicznej, a nienawistnymi nieraz oskarżeniami o niewdzięczność, brak empatii, zrozumienia i wyczucia okoliczności.
Nużące nagromadzenie oksymoronów? Sinusoida pełnych emocji utarczek na stałe wpisuje się w nasze relacje. Ostatnio osiągnęła kolejne apogeum. Nie ma co ukrywać: dyplomatyczne relacje Warszawy i Kijowa są w kryzysie. I to mimo wojny. A może nawet jest tak, że wojna jeszcze bardziej podgrzewa emocje i dawne, niezałatwione sprawy. Uwypukla kontrasty i powoduje, że oczekiwania rozwiązania niezałatwionych spraw lub odłożenia ich na odległą półkę rosną.
„Niezałatwione sprawy” są dość oczywiste. To polityka historyczna, a nawet bardzo konkretnie: kwestia upamiętnień i miejsc pochówków ofiar rzezi wołyńskiej oraz sprawa ekshumacji ciał ofiar. Prowadzone na terenie Ukrainy z problemami ekshumacje zostały zablokowane ostatecznie w 2017 roku (w czasach prezydentury Petra Poroszenki) przez ukraiński Instytut Pamięci Narodowej. I od tego czasu ciążą na relacjach polsko-ukraińskich. Mimo wielu nadziei związanych z prezydenturą Wołodymyra Zełenskiego sprawa nie została rozwiązana. Nadziei opartych głównie o założenie, że władza nowego prezydenta (wówczas, w 2019 roku) będzie bardziej pragmatyczna i mniej przywiązana do nacjonalistycznych emocji w polityce historycznej. Okazała się jednak bardziej pragmatyczna, niż zakładali polscy politycy i eksperci.
Historia niezrozumienia
Pragmatyczna aż do poziomu bolesnego cynizmu. Kiedy Rosja napadła na Ukrainę niezałatwiona kwestia wołyńskich pochówków znowu odbiła się czkawką. I stała się jednym z kluczowych narzędzi w relacjach dyplomatycznych obu państw. Również z perspektywy Warszawy zyskała nowy wymiar.
Stanowisko Polski w tej sprawie jest jasne od wielu lat, niezależnie od władzy w Warszawie. Polska chce po prostu przeprowadzić wspólnie z ukraińskimi instytucjami (UIPN) ekshumację i upamiętnić ofiary zbrodni wołyńskiej.
Właśnie podczas pełnowymiarowej wojny oczekiwania wzrosły. Polska przekazała Ukrainie sprzęt wojskowy jako jeden z pierwszych krajów, warty (według szacunków MON na początek tego roku) 3,5 miliardów euro. Na Ukrainę poszły znaczące pakiety, m.in. 250 czołgów T-72, kilkadziesiąt czołgów PT-91 Twardy, ale i sprzęt nowy, m.in. armatohaubice Krab czy moździerze samobieżne Rak, transportery Rosomak i wiele innego sprzętu. Nieoceniona jest pomoc logistyczna przy dostawach zachodniego sprzętu na Ukrainę i wsparcie dla ukraińskich uchodźców.
Po dwóch latach wojny Polacy nie rozumieją, czemu Ukraina nie chce się zgodzić na prostą sprawę pochówków ofiar wołyńskich. Zwłaszcza, że Polska tak dużo pomaga Ukrainie. A Ukraińcy nie rozumieją, czemu Polska wbija szpilę i deklaruje blokowanie europejskich aspiracji ich kraju z powodu tragedii z przeszłości, kiedy oni walczą o przetrwanie dziś.
Najnowszą odsłonę eskalacji kryzysu w naszych relacjach uruchomił były już minister spraw zagranicznych Ukrainy, Dmytro Kułeba. Kiedy sierpniu w Polsce na konferencji w ramach Campus Polska podniósł temat tzw. akcji “Wisła” (wysiedlenie Ukraińców z Polski południowo-wschodniej po II wojnie światowej) de facto zrównując odpowiedzialność za wywózki Ukraińców ze zbrodnią wołyńską popełnioną na Polakach. Te słowa wywołały skandal. Kułeba wkrótce przestał być zresztą ministrem, choć nie miało to związku z jego wypowiedzią.
Z ukraińskiej perspektywy kryzys zaczął i eskalował polski minister obrony
Władysław Kosiniak-Kamysz, który mówił, że więcej cennego sprzętu na Ukrainę, m.in. myśliwce Mig-29, nie trafi z Polski. Powiedział również, że nie dojdzie do integracji Ukrainy z UE, dopóki Kijów nie załatwi sprawy wołyńskiej. W atmosferze utarczek słownych odbyła się i wizyta ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego w Kijowie.
– Polskie społeczeństwo oczekuje, że sprawa ekshumacji na Wołyniu zostanie załatwiona – mówił szef polskiej dyplomacji.
I mimo, że w czasie tej wizyty, ale i wielu innych spotkań polsko-ukraińskich, padało mnóstwo zapewnień o wsparciu ze strony Warszawy i o planach dostaw uzbrojenia czy pomocy w odbudowie energetyki, to ostatnio zaczął przebijać się w mediach głównie przekaz o polskich oczekiwaniach wobec polityki historycznej.
– Dla wielu Ukraińców rozmawianie o przeszłości jest nie na miejscu, kiedy nasz dom płonie i trzeba go ratować, a wojna jest priorytetem – mówi deputowany Wiaczesław Rublow z rządzącej partii Sługa Narodu.
Patrząc na odbiór społeczny, jest to prawda. Ukraińcy pewnie nie rozumieją, o co chodzi w polskich postulatach o załatwienie kwestii wołyńskiej. Inna sprawa, że żadne ukraińskie elity rządzące i, w mniejszym stopniu, intelektualne, nie postarały się o wyjaśnienie na czym polegają emocje społeczne i polityczne w Polsce związane z Wołyniem.
Dźwignia negocjacyjna
Czym innym jest jednak percepcja polityczna obecnej władzy. Ta dobrze wie, że w niedalekiej pewnie przyszłości stanie wobec fundamentalnej kwestii negocjacji akcesyjnych z Unią Europejską. A wcześniej wobec konieczności budowania wspólnego frontu w rozmowach o zakończeniu wojny. Równolegle będzie trwał proces odbudowy i rekonstrukcji Ukrainy.
Każdy z tych procesów niesie mnóstwo potencjalnych pułapek i problematycznych obszarów w relacjach z Polską. Jak twardo potrafią negocjować Ukraińcy i wywierać presję za pomocą argumentów emocjonalnych, doświadczyliśmy, kiedy trwał spór o eksport i tranzyt przez Polskę ukraińskiego zboża czy w sprawie transportu ciężarowego. W porównaniu z nimi te, które będą wynikały z procesu integracji Ukrainy z UE, będą generowały niewspółmiernie więcej problemów i konkurencji z polską gospodarką.
Podobnie będą mogły wyglądać spięcia wokół zaangażowania polskich firm w odbudowę Ukrainy. W twardych negocjacjach Kijów musi mieć narzędzia. Władza prezydenta Zełenskiego już dawno zdiagnozowała, jak ważna jest kwestia historyczna Wołynia dla wszystkich polskich środowisk politycznych. I to właśnie, niestety, będzie to narzędzie w przyszłych negocjacjach.
– Jesteśmy gotowi rozmawiać z Polską o przeciwnościach w kwestiach historycznych – powiedział w tym tygodniu w czasie wizyty w Warszawie na Warsaw Security Forum Andrij Sibiha, nowy ukraiński minister spraw zagranicznych.
Wczoraj Ukraiński Instytut Pamięci Narodowej (UIPN) niespodziewanie oświadczył, że w przyszłym roku planuje ekshumację zamordowanych w czasie II wojny światowej Polaków w obwodzie rówieńskim. Pojawiają się pomysły po ukraińskiej stronie, by kwestie upamiętnień załatwiać i na poziomie samorządowym. To wszystko cenne wypowiedzi i wyraźny sygnał w stronę Warszawy. Choć nadal nie jest to kompleksowe rozwiązanie trudnej kwestii, a budowanie instrumentu, który w dłuższej perspektywie czasu da władzom w Kijowie możliwość pewnego „dawkowania” rozwiązania sprawy historycznej. I na przykład blokowania dalszych działań w przypadku sporów z Polską o bardziej ważne dla Ukrainy kwestie gospodarcze, czy prawne związane z integracją europejską i biznesem.
Tymczasem zdrowe dla relacji polsko-ukraińskich byłoby zakończenie sporów o historię i jej upamiętnienia. Tak, aby zniknęła możliwość wprowadzania tego emocjonalnego elementu do rozmów o czysto pragmatycznych sprawach, np. gospodarczych. Długofalowo byłoby to ozdrowieńcze dla współżycia Polaków i Ukraińców. Zwłaszcza, gdyby ta sprawa była załatwiona właśnie teraz, w czasie wojny obronnej Ukrainy, tak, aby nikt nie zachowywał jej na przyszłość jako karty przetargowej. Bo nie ma żadnej gwarancji, jak ukształtuje się ukraińska scena polityczna w powojennej Ukrainie i kiedy to nastąpi
Michał Kacewicz/belsat
Redakcja może nie podzielać opinii autora
#Ukraińcy #mówią #zostawmy #kwestię #Wołynia #historii #upamiętnień #potem #powojnie #Tymczasem #zd..