Jak donosi Biełsat:
Od co najmniej dekady Kreml nie ustaje w działaniach na rzecz cenzurowania internetu i kontrolowania jego treści. Biełsat porozmawiał na ten temat z Ksenią Jermoszyną, badaczką francuskiego Narodowego Centrum Badań Naukowych (CNRS), rosyjską opozycjonistką i cyberaktywistką.
– Czy Rosja idzie chińską drogą w blokowaniu niewygodnych treści w internecie i czy można już mówić o stworzeniu czegoś na kształt Great Russian Firewall?
– Od czasów wprowadzenia w Rosji tzw. ustawy Jarowej (zainicjowanej przez rosyjską deputowaną Irinę Jarową – belsat.eu) znanej jako ustawa o „suwerennym internecie”, Rosja jest porównywana z Chinami w tym względzie. Częściowo się z tym zgadzam, a częściowo nie.
– Dlaczego?
– W Chinach internet był zaprojektowany w inny sposób i zbudowany wokół niego sektor gospodarczy i infrastruktura bardzo różniła się od rosyjskiej. Tam od razu państwo miało kontrolę nad węzłami Sieci łączącymi ją ze światem. W Rosji internet rozwijał się spontanicznie, panował pozytywny chaos. Z miejsca pojawiło się wielu dostawców, powstał konkurencyjny rynek, który zapewnił dobrą jakość usług. I gdy państwo zabrało się za próby kontroli, zderzyło się z decentralizowaną siecią, dużą ilością połączeń transgranicznych. W 2018 r. było wiadomo o 60 takich punktach, a było ich znacznie więcej. Teraz ich liczba maleje, rosyjskie władze na taki chaotyczny system starały się “naciągnąć” system kontroli. I by zbliżyć się do chińskiego modelu, musiały wiele się natrudzić. Trzeba było zmusić tych licznych dostawców do wdrożenia nowych praw.
– Jak prawnie i technicznie wyglądał ten proces?
– W 2012 r. gdy pojawiły się pierwsze czarne listy stron zakazanych, dostawcy wykonywali nowe prawo po swojemu. Blokada stron była bardzo nieharmoniczna: niektórzy w ogóle nie blokowali, inni używali rozmaitych sposobów blokady czy to za pomocą dodatkowych urządzeń, czy na poziomie skryptu. W 2019 r. państwo zderzyło się w czasie pierwszych blokad Telegramu z oporem ze strony dostawców, zresztą zupełnie apolitycznych. Okazało się, że funkcjonuje mnóstwo sposobów na obejście blokad. Władze więc nałożyły na nich obowiązek instalowania urządzeń dla DPI (głębokiej inspekcji pakietów – służących do analizowania przesyłanych treści internetowych – belsat.eu).
Władze zrozumiały także, że by zbliżyć się do chińskiego modelu, muszą zająć się także transgranicznymi punktami dostępu i dowiedzieć się, jacy dostawcy z nich korzystają. W tych punktach także ustanowiono urządzenia DPI, podobnie jak na głównych węzłach sieci tzw. IX (Internet Exchange) wewnątrz kraju. W efekcie tych działań osiągnięto podobny poziom filtrowania przesyłanych danych jak w Chinach, choć w inny sposób.
– A co ten system odróżnia od chińskiego?
– Różnica jest zasadnicza. Przepływ informacji wewnątrz Chin nie jest szczególnie kontrolowany. Tam blokada następuje głównie według listy słów kluczowych. Badałam, jak wygląda to w przypadku Wechat – czyli tzw. superaplikacji (superapp), która łączy komunikator ze sklepem internetowym i wieloma innymi usługami. W Chinach, inaczej niż w Rosji, prawie wszyscy używają rodzimych aplikacji i jest łatwiej kontrolować ich zawartość. Rosja obecnie dąży do czegoś podobnego, zastępując zagraniczne serwisy krajowymi. Trwa więc faktyczny proces sinoizacji internetu w Rosji.
– Kto odpowiada za kontrolę internetu w Rosji?
– Od 2021 roku działa Roskomnadzor (państwowa agencja ds. kontroli komunikacji), który przez pierwsze lata miał ograniczone pełnomocnictwa, a potem je stopniowo rozszerzano. Dołączono do niego np. państwowe Centrum Częstotliwości Radiowych.
– To instytucja, która miała się zajmować czymś innym – przydzielaniem częstotliwości radiowych, dlaczego więc nadano jej prawo blokowania stron i adresów IP?
– Wynika to z przyczyn historycznych, kontrola polega bowiem także na alokacji zasobów. Tak jak w przypadku radia przyznawano zakres fal, tak w przypadku dostawców zakres adresów IP. I skoro zasady były podobne, centrum dostało prawo kontroli internetu. Roskomnadzor zajmuje się śledzeniem kontentu, otrzymuje z różnych instytucji listy stron do zablokowania. Centrum tymczasem odpowiada za infrastrukturę, np. koordynując proces geolokalizacji adresów IP, tak by były one przypisane Rosji.
– Kim są ludzie, którzy stali za ustawami kontroli internetu?
– Warto zwrócić uwagę, że Irina Jarowaja, deputowana, która zgłosiła ustawę o suwerennym internecie, nie jest w ogóle osobą „techniczną”, podobnie jak Andriej Ługowoj (deputowany Jednej Rosji, w przeszłości rosyjski szpieg oskarżony o zabicie Aleksandra Litwinienki, autor drugiej ustawy o suwerennym internecie – belsat.eu). Rosyjscy dostawcy, z którymi rozmawiałam, twierdzili, że urzędnicy nie wiedzą, jak działa internet i usiłują go „przeregulować” swoimi decyzjami. Wynika z tego, że prawa te pisano bez konsultacji i opierając się na swojej wizji suwerennego internetu.
– A czy Putin ma jakieś pojęcie na temat technologii, czy w ogóle korzysta z internetu?
– Z tego co widzę w mediach i słyszałam od dostawców, Putin jest technosceptykiem, Nie ufa technologiom internetu i się ich boi. Uważa, że są niebezpieczne i sam się stara powstrzymywać od internetowej aktywności. Jest wyznawcą tej kagiebowskiej narracji, że internetowi nie można ufać, bo dookoła są wrogowie i stąd się biorą prawa do zwiększania kontroli. Rosyjskie władze dążą więc do stworzenia swojej Sieci, w której będą mieli swoje treści i będzie się ona opierała na innych wartościach niż sieć stworzona przez Amerykanów.
– Tylko jak to wykonać praktycznie?
– Badam teraz kwestię państwowego standardu szyfrowania GOST-Szyfr, który obecnie wprowadzany jest w Rosji. Różni się on znacznie od standardów międzynarodowych. Władze chcąc się odciąć od świata, zaczynają posługiwać się swoimi certyfikatami szyfrowania. Tych szyfrów używa się na Gosusługach (odp. E-obywatela – belsat.eu), w przeglądarce Yandex, na stronach instytucji państwowych. Powstał więc już cały równoległy internet oparty na tym standardzie.
– Suwerenny internet to jedno, ale czy Kreml nie chce pójść o krok dalej i stworzyć swojej „suwerennej sztucznej inteligencji?”
– Tak, są takie próby. Jeżeli spojrzeć np. na serwis Kandinsky – narzędzie generujące obrazki na podstawie zadanego tekstu. Jest on oparty na modelu RuDALL, opracowanym przez Sbierbank (największy państwowy bank detaliczny w Rosji – belsat.eu). Na początku był on zupełnie liberalny, można było tam wygenerować wszystko, np. obrazki opisane jako „ukraińska dziewczyna pilotująca drony”, czy „Ukraina wygrała wojnę”. Specjalnie prowokowałam go, dając mu takie zadania i on generował obrazki z niebiesko-żółtymi flagami, ukraińskim dziewczętami w warkoczach na polach pszenicy. A potem takie opisy, czyli tzw. prompty, przestały dawać rezultaty i zamiast tego pojawiały się jakieś zdjęcia z kwiatami i informacją, że naruszają one wewnętrzną politykę.
Zaczęłam grzebać w interfejsie Kandinskiego i w kodzie źródłowym znalazłam, że te kwieciste obrazki zatytułowano po prostu „censorship”. Okazało się, że pojawiła się czarna lista słów, których nie można używać do generowania zdjęć.
– Wcześniej też pojawiła się wypowiedź Siergieja Mironowa, (deputowanego z prokremlowskiej partii Sprawiedliwa Rosja – belsat.eu), który stwierdził, że Kandinsky rzuca cień na obraz rosyjskiego żołnierza. Relacjonował, że próbował wygenerować obraz „Z-patrioty” (“Z” to jeden z symboli rosyjskiej agresji, taką literą oznaczano na początku wtargnięcia na Ukrainę rosyjskie wozy bojowe -belsat.eu) – a serwis wygenerował obrazki zombie. Stwierdził, że jest to dyskredytacja sił zbrojnych i winą za to obarczył Amerykanów, którzy stoją za tymi modelami neurosieci. Twórcy Kandinskiego błyskawicznie wprowadzili zakaz używania pewnych słów.
Metodą prób i błędów sporządziłam listę takich zakazanych słów. I odpowiada ona czarnej liście słów Roskomnadzoru, używanej do blokowania stron internetowych. Jest tam słownictwo dotyczące LGBT, narkotyków, samobójstw, a także krytyki Putina, słowa dotyczące Ukrainy, Krymu Donbasu itp. I to przykład jak polityczna myśl Kremla wpływa na to, co może, a czego nie wolno generować AI. Twórcy serwisu, jak widać, chcą ją nauczyć, żeby myślała „jak Putin”.
Co ciekawe, z początku rosyjski model był opracowany na bazie danych angielskich słów i dopiero został przetłumaczony na język rosyjski. Świadczy o tym przykład z literą “Z”, która generowała obrazki zombie. W angielskim litera ta automatycznie kojarzy się z kategorią „Z-movies” – filmów o zombie. Rosyjscy twórcy wzięli otwarty model AI i skopiowali go w całości. I nawet przyznali się, że dokonali aktu inżynierii odwrotnej. To typowo sowieckie podejście, gdy w tamtych czasach inżynierowie brali np. zachodni syntezator, rozkręcali go i na tej podstawie robili swój wariant oparty na miejscowych podzespołach.
Rosja na razie jest bardzo w tyle, i przyznają to informatycy, którzy przygotowują modele AI. To dlatego są zmuszeni kopiować rozwiązania zachodnie, które przerabiają tak, by z zewnątrz wyglądały jak rosyjski produkt. Sprawę utrudniają sankcje. Do Rosji nie można np. sprowadzać kart graficznych służących do uczenia modeli AI. Twórcy są zmuszeni do zlecania procesu uczenia modeli za granicą, lub importowania podzespołów przez kraje trzecie, jak np. Kazachstan.
– Niedawno na rosyjskim kanale Telegramu WCzk-Ogpu opisywano przypadek próby zastosowania AI do wykrywania w rosyjskim prawie przypadków nielegalnego lobbingu oligarchów, lub innych grup interesu. Gdy okazało się, że narusza to ich interes, firmę oskarżono o defraudację, zespół rozpędzono, kilka osób trafiło do aresztów. Czy w autorytarnym rosyjskim systemie jest możliwe wykorzystanie AI do zwiększenia efektywności zarządzania?
– Zarządzanie strukturami państwowymi trzeba podzielić na kilka sfer. W niektórych AI jest stosowana, np. w procesie ujawniania przestępstw wśród zwykłych obywateli, ale, nie jak widać, urzędników. W danych, które wyciekły z Roskomnadzoru wykryto, że istnieją minimum dwa systemy służące do analizy dyskursu w sieciach społecznościowych. I osoby umieszczając posty z krytyką władzy, trafiają na listę osób podejrzanych. AI w Rosji jest już więc stopniowo angażowane w automatyzację procesu donosicielstwa. Jednak jeśli chodzi o automatyzację dysponowania zasobami, czy kierowania ruchem drogowym i transportem, czyli tam, gdzie akurat, by się przydała, na razie widzę tylko zapowiedzi na konferencjach, ale bez efektów. Może to bowiem nieść negatywne efekty dla władzy, dojdzie do przypadków wykrycia korupcji. Więc twórcy będą musieli nauczyć swoje systemy kłamania, albo wskazywać, kogo nie należy ruszać.
Kto w ogóle w Rosji zajmuje się donoszeniem na obywateli, gdy piszą coś nie tak w internecie?
– Mamy Ligę Bezpiecznego Internetu Jekateriny Mizuliny, organizacje młodzieżową Rosmołodioż, oddziały ds. walki z ekstremizmem w ramach MSW, a także poszczególnych polityków np. wspomnianego Siergieja Mironowa, który pisał donosy na aktywistów LGBT i feministki. Najbardziej niebezpieczny jest fakt, że już sami, poszczególni Rosjanie zaczęli donosić na innych. Sama miałam z tym do czynienia: moja przyjaciółka z młodości, gdy zobaczyła u mnie posty w obronie Ukrainy, zaczęła mi grozić, że zrobiła zrzuty ekranu. Jestem opozycjonistką, a w moim otoczeniu znalazło się co najmniej dwóch takich donosicieli. A ludzie, którzy są lojalni wobec władz, są nimi dosłownie otoczeni. Rosjanie, jak widać, przyswoili sobie potrzebę śledzenia innych i to świadczy o sukcesie propagandy.
– A jak wygląda proces tworzenia podobnie jak w Chinach serwisów, które mają zastąpić zachodnie sieci społecznościowe i aplikacje?
Jest szansa, że w którymś momencie Rosjanie będą zmuszeni do korzystania tylko z rosyjskich sieci społecznościowych? Już teraz Rosjanin posługuje się Yandexem zamiast Google’a, Vkontakte zamiast Facebooka… Czy ten proces pójdzie dalej?
,,- Kiedyś myślałam, że jest to niemożliwe, jednak teraz jestem coraz mniej pewna. Trwa wojna pomiędzy hakerami, którzy umieją tworzyć narzędzia obchodu blokad i cenzorami. Sama pomagam paru projektom, testując rozmaite instrumenty. I jak na mapie sztabowej widać, gdzie przeciwnik poszedł do przodu, a gdzie my osiągnęliśmy sukces. Widzę, jak stopniowo adresy IP są po kolei blokowane i to jest jak gra w statki – wszystkie bezpieczne miejsca zostały ostrzelane i zostaje coraz mniej możliwości. I np. na razie ludzie, którzy chcą oglądać blokowany w Rosji YouTube jeszcze mogą to robić.
– A jaki procent rosyjskiego społeczeństwa używa VPN lub innych sposobów obchodzenia blokad?
– Według sondażu Centrum Lewady (niezależna rosyjska sondażownia – belsat.eu) jedna czwarta Rosjan posługuje się VPNami od czasu do czasu i ta liczba praktycznie się nie zmienia się od dwóch lat. Wielu traktuje bowiem YouTube i Instagram jako narzędzie zarobku. Propagowaniem VPN mogą zajmować się więc np. drobne biznesmenki sprzedające rzeczy dla dzieci, torebki czy środki do pielęgnowania paznokci. Są to ludzie politycznie obojętni – tzw. prosty naród.
Pojawiają się więc u nich posty o paznokciach torebkach, ale i nowych VPNach. Oczywiście rosyjska władza stara się zastąpić serwisy. YouTube ma zastąpić VK Video oparte na superapp Vkontakcie. Oczywiście w tym serwisie jest cenzura i filmiki są blokowane tak jak w chińskim Wechat.
– Rosjanie skopiowali też Wikipedię, której treści ocenzurowali – starają się stworzyć własną suwerenną internetową encyklopedię…
– Ten projekt może się cieszyć popularnością pod warunkiem, że pozwolą użytkownikom na tworzenie haseł. Tak jak w czasach sowieckich funkcjonowali niezliczeni lojalni wobec reżimu autorzy, którzy pisali non-stop artykuły o odpowiednich treściach, tak rosyjska Wiki może się stać takich schronieniem dla lojalnych autorów, którzy będą tworzyć hasła o wojnie, historii, ZSRR. Będzie to ciekawy dokument epoki dla przyszłych antropologów kultury.
– Co z komunikatorem Telegram, który stał się medium dla wielu Rosjan? Są tam kanały opozycyjne, jest też wiele lojalnych. Trwają tam procesy niezrozumiałe dla zachodniego obserwatora. Niedawno władze nadały status tzw. agenta zagranicznego bardzo lojalnym wobec Kremla kanałom Brief i Niezygar. Dlaczego wzięto na cel nawet sprzyjające Kremlowi media?
– Czystka wśród kremlowskich kanałów może świadczyć, że panuje strach, że ich autorzy nagle mogą poczuć się samodzielni i zacząć promować swoją linię redakcyjną. A że przedtem przyciągnęli oni masę ludzi, więc zaczęli być niewygodni i potrzebna jest zmiana dyskursu. Określaniem społecznych nastrojów i trendów zajmuje się Rozkomnadzor. Jest taki projekt Hunter, który publikuje przecieki z tej agencji. Kilka raz do roku instytucja tworzy raporty nt. opozycyjnych nastrojów w mediach. Jego analitycy wyłapują, co się staje modne wśród osób krytycznych wobec Kremla i na tej podstawie starają stwarzać swoją kontrnarrację.
– A kto zajmuje się tym od strony ideologicznej?
– Wiadomo, że tworzeniem takiego ideologicznego generalnego wektoru zajmuje się Aleksandr Dugin, który skupia grupę ludzi bliskich Putinowi. Promują oni rodzaj mistycznego nazimu i starają się narzucić narrację sowiecko-imperialną.
– Telegram jest anonimowy, jak określić w ogóle, które kanały są niezależne, a które zależne od Kremla?
– Telegram jest medium, gdzie toczy się wiele operacji psychologicznych tzw. PsyOps. Od kilku lat jest aktualny temat dekolonizacji wewnątrz Rosji. Lokalne narody i grupy etniczne np. Baszkirzy, Buriaci, widząc, co się stało z Ukrainą, również domagają się odłączenia od Rosji. Razem z kolegami zrobiliśmy olbrzymią analizę kilkudziesięciu tysięcy kanałów poświęconych tej tematyce. I wśród nich są i oryginalne kanały, a są kremlowskie, które tylko podszywają się pod ten ruch. I widać całą ich sieć. Ktoś we władzach zauważył problem i postanowił zareagować. Powstają nawet fejkowe-fejkowe kanały – imitacje już nie tylko oryginalnych kanałów, ale także tych kremlowskich. – Przypomina to nieco działania carskiej Ochrany, które tworzyły kontrolowane przez siebie rewolucyjne komórki…
– To dobre porównanie. Pojawiają się różne dziwne i kontrowersyjne inicjatywy, które mają za zadanie przyciągnąć do siebie ludzi. Jest np. coś takiego, jak „Państwo mężczyzn”, taka antyfeministyczna subkultura. Przyciąga ona młodzież – wykorzystując emocje i tworząc wielkie audytorium. A jej celem jest głośny w Rosji feministyczny ruch antywojenny. Powstaje więc kontrprojekt, niby niepolityczny, a będący instrumentem propagandy.
– Ostatnio Duma wprowadziła prawo nakładające obowiązek rejestracji profili blogerów mających ponad 10 tys. subskrybentów. Dlaczego?
– Kreml boi się gromadzenia ludzi wokół tego typu profili. Nie ma znaczenia, czy chodzi o osoby lojalne, czy nielojalne – panuje strach, że mogą się wyrwać spod kontroli. Potrzebny jest im spis ludzi, którzy się tym zajmują. I w tym kontekście opozycyjne inicjatywy muszą postawić na decentralizację. Trzeba tworzyć, niewielkie projekty, ale robić wiele mniejszych, po 2-3 tys. subskrybentów, tak by nie wpaść w oko władzy. Tak trzeba przeciwdziałać kremlowskiej propagandzie. Niestety rosyjska liberalna opozycja działa na odwrót – tworząc duże projekty takie jak Nowaja Gazieta czy The Insider. A Roskomnadzor, FSB i centra ds. ekstremizmu przyglądają się właśnie największym.
– Z jednej strony rosyjskie państwo stara się totalnie kontrolować sferę internetu, a z drugiej strony w Rosji dochodzi do masowych ucieczek danych. Dziennikarze śledczy mają dostęp do danych meldunkowych, paszportowych, wykazów lotów czy nawet książek telefonicznych w smartfonach. Dlaczego?
– Jest indywidualna przyczyna. Ludzie w Rosji nie martwią się swoją prywatnością i przekazują numery telefonu, adresy, używają słabych haseł. Nie myślą, czy dostawa pizzy, czy lekarstw może się źle dla nich skończyć. Inaczej niż na Zachodzie, gdzie wyszła dyrektywa GDPR (unijna dyrektywa o ochronie danych osobowych belsat.eu). W Rosji czegoś takiego nie ma.
Do rosyjskich baz danych włamują się regularnie ukraińscy hakerzy w ramach toczonej wojny. Rosyjscy hakerzy tymczasem sprzedają w Darknecie wykradzione dane. Są też specjalne boty w Telegramie – np. Głos Boga – wykorzystywane przez analityków OSInT (białego wywiadu – belsat.eu) i dzięki nim można sprawdzić poszczególnych obywateli. Wystarczy tylko znać telefon czy ID Telegramu. Dane z baz sprzedają też funkcjonariusze organów.
– W jakim stopniu w Rosji efektywnie działa rozpoznawanie twarzy w systemie kamer ulicznych?. Czy jest on wszechobecny tak jak w Chinach?
– Na razie on działa w niektórych miejscach, ale nie całym kraju. Firmy takie jak Rostelkom czy Dom.ru zmonopolizowały serwis instalacji kamer tzw. inteligentnego domofonu. Wchodzą do bloków mieszkalnych i po prostu instalują taki domofon. I obrazy z jego kamer trafiają na serwery tych firm i są wykorzystywane teoretycznie dla śledzenia przestępców. Jednak śledczy mogą ich używać, prowadząc postępowania wobec samych mieszkańców, w tym np. organizatorów akcji politycznych. Inteligentne kamery są w metrze, na lotniskach w centrach handlowych.
Gdy zaczęła się wojna z Ukrainą i w Rosji, rozpoczęło się wiele akcji antywojennych w tym nawet partyzanckich, ludzie w internecie dzieli się wiedzą, jak obchodzić bokiem te kamery. Stworzono nawet interaktywną mapę kamer nadzoru. Wiem, że kamer używano do wyszukiwania poborowych w czasie mobilizacji, osób z niezapłaconymi grzywnami, z wyrokami. Zatrzymywano ludzi, których twarze rozpoznano na antywojennych akcjach.
Możliwości są, ale jeszcze nie jest to system wszechmocny. Brakuje pieniędzy i technologii szczególnie z powodu zachodnich sankcji.
Z Ksenią Jermoszyną rozmawiał Jakub Biernat/ belsat.eu
#najmniej #dekady #Kreml #nie #ustaje #działaniach #rzecz #cenzurowania #internetu #kontrolowania..