Jak donosi Biełsat:
Problem Łukaszenki z rosyjskimi dronami
W czasie zmasowanych rosyjskich ataków na Ukrainę drony potrafią zerwać się z kontroli i wlecieć na Białoruś. Dla reżimu w Mińsku to coraz większy problem, bo strącanie dronów sojusznika źle wygląda.
W sobotę rosyjski bezzałogowy statek powietrzny typu Shahed wleciał z Białorusi na Łotwę. Szczątki drona znaleziono w rejonie Rezekne (Rzeżyca). Około 90 km od granicy z Białorusią. Był uzbrojony w ładunek wybuchowy, a jego przelot wywołał alarm w łotewskich siłach zbrojnych. Obrona przeciwlotnicza Łotwy i NATO śledziły lot Shaheda. Łotysze uważają, że dron wleciał przypadkowo na teren ich państwa. Jednakże to pierwszy przypadek, kiedy rosyjski obiekt z ukraińskiego teatru walk przeleciał całą Białoruś i wtargnął na terytorium Łotwy, państwa NATO i UE.
Łotwa o incydent obwinia Rosję. To rosyjski dyplomata był wezwany „na dywanik” w Rydze. Ale gdy podobne sytuacje będą się powtarzać, Białoruś też będzie miała kolejne problemy w relacjach z północnym sąsiadem. Na razie jednak to sam Mińsk ma problem z dronami.
5 września po raz pierwszy oficjalnie białoruska armia potwierdziła, że dron wleciał w ich przestrzeń powietrzną zza granicy i zostały zestrzelone. Wcześniej takie przypadki były przemilczane przez władze. Jednak kolejne, duże ataki dronowe Rosji na Ukrainę spowodowały kolejne przeloty bezzałogowców nad Białorusią. Nie dało się dłużej tego ukrywać.
W nocy z 6 na 7 września 2024 roku na terytorium Białorusi wleciało co najmniej 7 dronów typu Shahed oraz prawdopodobnie po raz pierwszy rosyjski dron rozpoznawczy typu Supercam. W tym czasie Rosjanie atakowali Ukrainę co najmniej 67 bezzałogowcami. Pierwszy dron wleciał z obwodu czernihowskiego na Ukrainie w kierunku Łojowa około 23:20 i po 40 minutach wrócił na Ukrainę w kierunku Zbiornika Kijowskiego. Oprócz wlotów do obwodu homelskiego, w nocy jeden z Shahedów wleciał także do obwodu brzeskiego około 05:16 w okolicach Pińska i kontynuował lot na północ. Ten konkretny bezzałogowiec wleciał do obwodu grodzieńskiego i doleciał aż do Nowogródka, kierując się w stronę granicy z Litwą. Shahed mógł przelecieć nad Białorusią w kierunku północnym około 200 km.
W czasie tych ostatnich przelotów rosyjskch dronów białoruska obrona powietrzena postawiona była w stan alarmowy. Z lotnisk wojskowych w Baranowiczach i Maczuliszczach pod Mińskiem startowały myśliwce i śmigłowce bojowe, które operowały potem nie tylko na południu, ale i na północy Białorusi.
Tego lata rosyjskie bezzałogowce wlatywały na Białoruś co najmniej kilkukrotnie. Np. 16 lipca, według internetowego projektu Biełaruski Hajun, zajmującego się śledzeniem i ujawnianiem ruchów wojsk na Białorusi, rosyjski Shahed-131/136 wleciał do obwodu homelskiego z ukraińskiej strefy Czarnobylskiej i eksplodował w odległości 55 km od Bobrujska (120 km od granicy z Ukrainą).
Pierwsze letnie incydenty były ukrywane przez władze. Nawet jeśli dochodziło wtedy do działań prewencyjnych i prób zestrzelenia, to były one zatajane. Obecnie reżim nie wskazuje wprawdzie, do kogo należą drony, ale przyznaje, że próbuje je zestrzelić. Przyczyny zmiany podejścia władz z Mińska są dwie. Po pierwsze – skala naruszeń białoruskiej przestrzeni rośnie wraz z rosnącą intensywnością rosyjskich ataków na Ukrainę. Zwłaszcza na sąsiadujące z Białorusią regiony: obwód kijowski, czernichowski, czy żytomierski. I po drugie – rosnące znów napięcie związane z wojną na Ukrainie Alaksandr Łukaszenka może wykorzystać propagandowo korzystnie dla siebie.
Zagubione drony
Drony uderzeniowe są wykorzystywane na dużą skalę od początku rosyjskiej agresji. Rosja kupowała w Iranie drony Shahed-136 i mniejszą wersję Shahed-131 jeszcze przed wojną. W sumie wielkość rosyjskich zamówień u Irańczyków szacowana jest na ok. 6 tys. sztuk tych bezzałogowców. Dodatkowo Moskwa kupiła transfer technologii i produkuję licencyjną wersję Shaheda-136 pod nazwą Gierań-2. Zgodnie z planami ma wyprodukować ok. 6 tys. sztuk, ale na razie produkcja nie idzie tak szybko, jak oczekiwano. Jednak do tej pory Rosjanie użyli przeciw Ukrainie ok. 3 tys. Shahedów.
W sumie, według Sił Zbrojnych Ukrainy, Rosja użyła ok. 14 tys. bezzałogowców różnych typów, z których Ukraińcy zestrzelili 9 tys. (do tych statystyk wliczana jest prawdopodobnie amunicja krążąca i różne proste konstrukcje). Ukraińcy szacują więc, że statystycznie zestrzeliwują 66 proc. dronów.
Wobec tych, które atakują w głębi kraju obiekty infrastruktury energetycznej, stosują kombinację zaawansowanej obrony przeciwlotniczej i prostych metod. Obecnie Ukraina używa też dość skutecznych zachodnich środków namierzania i śledzenia lotu dronów. Dzięki nim może skutecznie rozdysponowywać środki obrony i np. niekoniecznie atakować tanie drony zaawansowanymi i drogimi rakietami systemów przeciwlotniczych.
Koszt irańskiego drona dla Rosjan i jego rodzimego odpowiednika spadł poniżej 300 tys. USD (wykorzystując efekt skali zamówienia i fakt, że Rosja płaci Iranowi barterem – myśliwcami i technologiami). Tymczasem koszt pocisku przeciwlotniczego zaczyna się od pół miliona USD, a może osiągać i 3-5 mln. USD w przypadku rakiet systemu Patriot.
Shehedy i ich odpowiedniki są jednak powolne (osiągają prędkość 185 km/h), głośne i nie mają dużych zdolności manewrowania. Dlatego Ukraińcy rozmieścili w całym kraju liczne, mobilne grupy „antydronowe”. Pełnią one całodobowe dyżury, poruszają się pick-upami, ciężarówkami z zamontowanymi działkami ZSU-23, lub podobnymi, karabinami maszynowymi i ręcznymi wyrzutniami rakiet przeciwlotniczych krótkiego zasięgu. Takie 2-5 osobowe zespoły, wyposażone w tablety na bieżąco pokazujące informacje ze stacji radarowych, niszczą drony na przedmieściach, a czasem wręcz nad miastami.
Dlatego Rosjanie zaczęli ostatnio zmieniać taktykę. Po pierwsze zaczęli latać wyżej. Nawet na wysokości 2 km, by kierować drona do ataku na cel dopiero w ostatniej chwili. Ma to utrudnić jego zestrzelenie z broni maszynowej.
Poza tym w ostatnich atakach Rosjanie zaczęli celowo bardzo ryzykownie latać w pobliżu granicy białorusko-ukraińskiej. Wiedząc, że Kijów robi wiele, by jednak nie dawać Łukaszence pretekstów do oskarżania o próby eskalacji. I, że ukraińskie systemy przeciwlotnicze nie będą raczej próbowały zestrzeliwać dronów tuż w pobliżu granicy z Białorusią. Dlatego operatorzy dronów prowadzili je wzdłuż granicy. I tu pojawia się problem techniczny.
Zarówno Shahedy, jak i Gieranie nie są równej jakości. Są partie lepsze, są gorsze. A na pewno, z uwagi na zachodnie sankcje producenci muszą pozyskiwać poszczególne elementy, zwłaszcza elektronikę i systemy sterowania, czy silniki, na czarnym rynku. W dodatku ostatnio Rosjanie zaczęli eksperymentować z nowymi systemami nawigacji. Sprawia to, że niektóre bezzałogowce po prostu zrywają się spod kontroli. Zwłaszcza, kiedy operatorzy testują nowe sposoby lotów. I wtedy lecą w głąb Białorusi. Kraju sojusznika.
Co zrobi sojusznik?
Teoretycznie sprawa jest prosta. Drony wlatujące na teren Białorusi należy zestrzelić. Bo mogą spaść na miasto i zabić przypadkowych ludzi, kiedy skończy im się paliwo. I tak też białoruskie siły powietrzne zaczęły w końcu działać. Tu jednak pojawia się problem. Bo drony są jednak rosyjskie. Można udawać, że nie wiadomo, czym są „obiekty”, do czasu, kiedy jeden z nich nie spadnie na jakiś dom i pojawią się ofiary.
Łukaszenka może też wykorzystać sytuację. Buduje przecież ze swojej strony napięcie wokół wojny na Ukrainie. Raz wysyła wojsko na południe kraju i straszy, że Ukraińcy eskalują napięcie, a on, jako obrońca pokoju i wspólnego sojuszu z Rosją nie pozostanie obojętny. A raz wycofuje wojska i zapewnia, że nie wejdzie do wojny, póki Białoruś i Rosja nie zostaną zaatakowane przez NATO.
Ta pozornie emocjonalna schizofrenia ma sens, jeśli spojrzy się na wieloletnią strategię Łukaszenki. Jej celem jest zachowanie resztek kurczącej się nieubłaganie autonomii wobec Rosji. A jednocześnie nieustąpienie ani na krok, jeśli chodzi o sprawowaną, autorytarną, niepodzielną władzę wewnątrz kraju.
Biorąc pod uwagą przyszłoroczne tzw. wybory, dla Łukaszenki bardzo ważne jest zachowanie wizerunku troszczącego się o Białorusinów władcy. Takiego, który trzyma ich z dala od wojennej zawieruchy u sąsiadów. Założenie jest takie, że patrząc na krążące nad ich krajem drony i ścigające je myśliwce Białorusini uświadomią sobie zagrożenie. I docenią broniącego ich przed tym Łukaszenkę.
A jednocześnie on sam będzie miał pretekst w rozmowach z Putinem, by bezpiecznie dystansować się od zaangażowania w wojnę. Wydaje się, że to sprytna strategia. Do czasu, kiedy zagubionych dronów nie będzie więcej i nie zaczną naprawdę spadać na białoruskie domy.
Michał Kacewicz, belsat
Redakcja może nie podzielać opinii autora