💬 „Nazywam się Mubarak i pochodzę z Sudanu. Mieszkałem w Nyali, w Darfurze Południowym. Musiałem wyprowadzić się ze swojej ojczyzny, ponieważ wybuchła w niej wojna domowa między siłami rządowymi a milicjami RSF (Siły Szybkiego Wsparcia). Pierwsze strzały padły w stolicy Sudanu, Chartumie 16 kwietnia 2023 roku. W moim regionie walki wybuchły dzień później, 17 kwietnia i trwają do dziś. Był to dla nas trudny czas, zasypialiśmy i budziliśmy się przy huku wystrzałów. Widzieliśmy rannych i zabitych, widzieliśmy niszczone domy – nie było choćby jednego budynku, który nie zostałby uszkodzony. Doszło do tego, że rodziny zabroniły wychodzić młodym mężczyznom z domów, bo byli oni dla rebeliantów celem. Zatrzymywano nas na drogach, na punktach kontrolnych. Jeśli ktoś był nie z tej grupy etnicznej co rebelianci – był aresztowany, ale jeśli ktoś służył w armii sudańskiej, mógł zostać zabity na miejscu, tak samo jak za każdą próbę sprzeciwu. Ja służyłem wcześniej w wojsku, więc tak jak wielu moich kolegów musiałem wyjechać. Gdyby nie wojna – to nigdy bym nie wyjechał”.
Pan Mubarak jest jedną z wielu osób, które na polsko-białoruskiej granicy znalazły się dlatego, że musiały uciekać z własnego kraju, aby ratować swoje życie. W lesie spędził kilkanaście dni, bez jedzenia, pijąc brudną wodę. Doświadczył przemocy ze strony Straży Granicznej. Złożył wniosek o ochronę międzynarodową w Polsce, następnie kilka miesięcy spędził w zamkniętym ośrodku. Jego wniosek został przyjęty. Obecnie mężczyzna jest bezpieczny, pracuje i stara się na nowo ułożyć sobie życie.